Wezwanie do nawrócenia II. Odczłowieczenie

„Głupiec zawdzięcza własną głupotę wulgarności swojej duszy, a nie mierności swojej inteligencji” (544).

Scena w hotelu w Hiszpanii. Jadalnia. Posiłek. Przy jednym ze stolików siada mężczyzna w sile wieku z młodą dziewczyną. Zaczynają jeść. Wtedy do uszu mężczyzny dobiega rozmowa prowadzona po rosyjsku. Rozmawiają dwie kobiety. Mężczyzna głośno – po polsku – zwraca się do dziewczyny: – Idziemy stąd. Nie będę siedział obok „mongołów”. – Tato, no co ty? Tu jest dobrze. – Nie będę siedział obok „mongołów” – jeszcze głośniej powtarza mężczyzna. Wstaje i odchodzi do oddalonego stolika.

Od sąsiedniego stolika podnoszą się głosy – głosy protestu.

Po chwili za ojcem idzie córka.

Wiem od głównego aktora tej sceny, że nie miał pojęcia, kim są rosyjskojęzyczne sąsiadki. Nie znał ich narodowości (Rosjanki?, Białorusinki?, Ukrainki?, mieszkanki republik nadbałtyckich?), nie znał ich sympatii politycznych (wielkoruskie szowinistki?, antyputinowska opozycja?, a może całkowita obojętność?), nie znał ich religii, przekonań, działalności, dorobku zawodowego ani prywatnego. Po prostu usłyszał język rosyjski, nawyzywał używających go od „mongołów” i poszedł sobie.

Pojawia się pytanie, czy jednak nie było wiadomo czegoś istotnego o tych rosyjskojęzycznych kobietach (poza płcią i językiem)?

Otóż, my, personaliści, wiemy o nich naprawdę wiele. Są to osoby ludzkie, a więc byty wyjątkowe, niesprowadzalne do niczego innego, wolne i rozumne dzięki swej duchowości, związane ze swoim ciałem, a także niepełne – szukające czegoś, co je przekracza.

Ponadto my, chrześcijanie, wiemy, że są stworzeniem Bożym – tak jak my; że mają nieśmiertelną duszę – tak jak my; że są obarczone grzechem pierworodnym, czyli skłonne do złego – tak jak my; i że również za nie Chrystus dał się zakatować – takim jak my – umarł na krzyżu i zmartwychwstał.

Antropologia kulturowa uczy, że wiele ludów pierwotnych członków swojego plemienia określało słowem oznaczającym „człowieka”, a całą swoją wspólnotę – słowem oznaczającym „ludzi”. Natomiast wszystkie inne plemiona i ich członków słowami takimi jak „gnidy”, „robaki”, „ziemne małpy”. Pozwalało to mordować sąsiadów bez zadawania sobie i innym niewygodnych pytań. Z najnowszej historii wiadomo, że władcy tego świata, pędząc do walki swoich niewolników, wmawiają im, że przeciwnik tylko wygląda jak człowiek, a w rzeczywistości jest podczłowiekiem, pasożytem, nośnikiem takiej czy innej zarazy, orkiem.

I właśnie w tym kontekście trzeba sobie jasno powiedzieć: gdzie cofa się chrześcijaństwo z jego przykazaniem miłości Boga i bliźniego („tego, kto jest blisko”, w tym wroga), tam zanika kultura i cywilizowane relacje międzyludzkie; zaczyna się natomiast odczłowieczanie innego i traktowanie go – co najwyżej – jako środka do celu. Natomiast w skrajnych przypadkach – i pokazuje to zarówno antropologia kulturowa, jak i dzieje najnowsze – dehumanizacja jest naturalnym wstępem do eksterminacji.

Dla jasności, nie głoszę tutaj jakiegoś pacyfizmu czy innych sentymentalnych bzdur. (Jeżeli widzimy wroga z bronią w ręku i wróg się nie poddaje, strzelamy do niego – to oczywiste). Po prostu protestuję wobec znieważania przypadkowych ludzi, chwalenia się tym (sic!) oraz demoralizowania własnej córki, a także próbuję pokazać, skąd takie akty się biorą oraz do czego prowadzą.

„Nie bądźmy naiwni i nie oskarżajmy wulgarności dzisiejszego świata przed człowiekiem współczesnym. Wulgarność jest bowiem właśnie tym, co go w świecie zachwyca i pociąga” (1030).