Kult

„Być posłusznym prawu, które zależy od woli większości, to być posłusznym kaprysowi. Być posłusznym człowiekowi, który rozpoznaje obiektywne normy, to być posłusznym prawu” (197).

W latach 2021-22 zapoznawałem się z „Historią chrześcijaństwa” Warrena H. Carrolla. Od razu muszę napisać, że wydanie polskie monumentalnego dzieła amerykańskiego katolika nie zachwyca. Jest wiele literówek, brakuje znaków interpunkcyjnych. Nie tylko nie ułatwia to lektury, lecz także przypomina o upadku kultury w naszym kraju. Można odnieść wrażenie, że wydawcy albo zabrakło środków na profesjonalną korektę, albo nie uważał jej za konieczną. Każda odpowiedź budzi zażenowanie.

Poza tym trzeba wiedzieć, że cztery tomy „Historii chrześcijaństwa” autor napisał sam. I te tomy są po prostu fascynujące – naprawdę warto je przeczytać! Natomiast tom piąty to coś zupełnie innego i, zniechęcony, odłożyłem go po kilku rozdziałach. (O szóstym, ostatnim, nic nie wiem. Stoi na półce i się kurzy). Powodem niskiej jakości końcowej części najprawdopodobniej jest to, że Carroll, kiedy powoływał ją do istnienia, był już ciężko chory i w pisaniu pomagała mu żona.

Mówiąc o tym dziele, nie można też zapominać, że historyczne wizje autora czasami bardzo różnią się od przyjętych przez innych twórców. I nie mam na myśli tylko różnic między interpretacjami katolickimi i niekatolickimi. Mnie zaniepokoiło to, co autor pisał na początku pierwszego tomu o Ksenofoncie i jego „Anabazie”, znanej u nas jako „Wyprawa Cyrusa”. Jest to jedna z moich ulubionych książek, której polski przekład czytałem co najmniej dwukrotnie, więc nie mogę udawać, że nie wiem, o co tam chodzi.

W każdym razie w pierwszym tomie uderzyło mnie coś innego. Coś znacznie ważniejszego. I nie mogę o tym zapomnieć. Carroll pisze o składaniu ofiar z dzieci. Dopuszczali się tego Żydzi, którzy dali się omamić poganom i odstąpili od Boga. Dopuszczali się tego Kartagińczycy, przed którymi bronili się Rzymianie. Autor słusznie podkreśla tam aspekt satanistyczny procederu i jego obcość kulturową (Wszak czujemy się spadkobiercami Ateńczyków oraz Rzymian, a uważamy, że życie takich Spartan było nieludzkie). Ponadto Carroll mówi wprost, że współczesna tzw. aborcja jest analogicznym rytuałem.

Ja zinterpretowałbym tę myśl w następujący sposób: jak kiedyś spoganieli Żydzi czy zwykli Kartagińczycy zarzynali dzieci na ołtarzach, żeby odwrócić nieszczęścia albo przywołać pomyślność, tak obecnie nienarodzone dziecko składa się w ofierze, żeby dorosłym żyło się lepiej, a przynajmniej nie gorzej.

I dodam rzecz chyba mało odkrywczą: mordowanie dzieci nienarodzonych to już instytucja w świecie zachodnim. Można powiedzieć, że to kościół tych, którzy nie wierzą w Boga chrześcijan i odrzucają jego przykazanie „Nie morduj!” (tak to brzmiało pierwotnie), wierzą natomiast w siebie, w dobrobyt, w dobrostan czy w psychologa. Oczywiście, ci, którzy stoją za tym kultem, którzy są na szczycie tej instytucji, którzy sprawują najwyższe funkcje w strukturach tego kościoła, wierzą w coś, a raczej w kogoś, zupełnie innego.

Według danych Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) rocznie morduje się ok. 73 milionów nienarodzonych dzieci.