Trylogia rzymska
„Przypadek jest imieniem, jakie nadajemy Bogu zarówno ze względu na ludzi, jak i ze względu na Boga” (308).
Coś takiego, jak przypadek, nie istnieje. Kiedy mówimy o „przypadku”, komunikujemy tylko to, że nie znamy przyczyny. Zatem nie wiem, dlaczego ostatnio wpadł mi w ręce tom „Trylogii rzymskiej” Roberta Harrisa. Żeby od początku było absurdalnie, wpadł mi w ręce od razu tom drugi, tom zatytułowany „Spisek”. Wcześniej, też przypadkiem, dowiedziałem się, że jest to jedna z ulubionych książek byłego prezydenta III RP, Aleksandra Kwaśniewskiego. Powiedział on, że „Trylogia” świetnie opisuje kulisy władzy.
Młodszym czytelnikom wyjaśniam, że Aleksander Kwaśniewski o władzy, szczególnie o patologicznej władzy, wie wszystko. Najpierw był komunistycznym aparatczykiem w PRL-u i służył Sowietom, a potem – przez dwie kadencje – pełnił funkcję prezydenta III RP. Mówi się, że jego dalszą karierę, karierę w strukturach międzynarodowych, zablokowali Rosjanie w zemście za jego zaangażowanie w tzw. pomarańczową rewolucję na Ukrainie (2004-2005). Kwaśniewski – już jako Europejczyk – wprowadził Polskę do NATO w 1999 roku i do Unii Europejskiej w 2004. Jednak powszechnie bardziej znany jest jako 1. omc. („o mało co”) mgr (przed wyborami prezydenckimi w oficjalnym oświadczeniu podał, że ma wykształcenie wyższe, a potem okazało się, że nie skończył studiów, ale „nie miało to wpływu na wyniki wyborów” – jak obwieścił postkomunistyczny sąd), 2. pijaczek (m.in. zataczał się na grobach polskich oficerów pomordowanych na Wschodzie przez Sowietów, a potem powiedział, że bolała go goleń, i stanowczo oświadczył, że nie mógł być pijany, bo jest abstynentem) i 3. tancerz disco polo (w kampanii wyborczej rytmicznymi wygibasami przekonywał do siebie szerokie rzesze wyborców).
Wracając jednak do „Trylogii rzymskiej” Harrisa: dziwnym zbiegiem okoliczności nagle znalazłem się w takich warunkach, że mogłem poświęcić się lekturze „Spisku”. Prawie pięćset stron pochłonąłem w ciągu trzech dni. I czuję się, jakbym dostał pałką po głowie. Ta książka jest tak zła, że doprawdy trudno zrozumieć, jak może być bestsellerem (a może właśnie to wszystko wyjaśnia?). Akcja toczy się jak oszalała, przełomowe wydarzenia są poprzedzane przełomowymi wydarzeniami, a po nich następują kolejne przełomowe wydarzenia. Postacie są ledwie zarysowane, z gruba ciosane – powiedziałbym. I po kilkuset stronach nic o nich nie wiemy. Zdajemy sobie sprawę tylko z tego, kto „wygrał, a kto „przegrał” rozgrywkę.
Po przeczytaniu wspomnianego bestselleru dochodzimy do tego, co można usłyszeć od statystycznego wujka, gdy wypije już trzy głębsze u statystycznej cioci na imieninach: polityka to brudna sprawa, a politycy to złodzieje!
Jeżeli zaś chodzi o kwestię przypadku. Otóż, wbrew temu, co napisałem wyżej, poniekąd mam świadomość, dlaczego „Spisek” zagościł pod moim dachem. Mianowicie dlatego, że poleciłem koledze „Trylogię rzymską” Miki Waltariego. A pani bibliotekarka albo nie usłyszała, o co chodzi, albo nie wiedziała, że coś takiego jest. I wydała to, co miała pod ręką.
Tymczasem dzieło fińskiego autora to cudowna opowieść o początkach chrześcijaństwa, której narratorem – przynajmniej w pierwszym tomie – jest Rzymianin Marek. Zakochany mężczyzna opuszcza Rzym i oczekuje na swoją kochankę w Aleksandrii, gdzie oddaje się na przemian: ascezie, rozpuście, studiowaniu filozofii i przepowiedni. Jedno dla niego jest pewne: wszystkie proroctwa mówią, że następuje całkowita zmiana świata, że niedługo nic już nie będzie takie, jak do tej pory. Potem „przypadek” powoduje, że znajduje się pod Jerozolimą w czasie agonii na krzyżu Jezusa z Nazaretu. Dalej napięcie tylko rośnie. I są jeszcze dwa tomy „Trylogii rzymskiej”, które znacząco przedłużają czytelniczą rozkosz.
Opowieść Miki Waltariego jest barwna, szlachetna, inteligentna – i chyba zbyt trudna dla współczesnego czytelnika, który może gustować w czymś takim jak „Trylogia rzymska” Roberta Harrisa.
Warto dodać, że jest jeszcze rodzima „Trylogia rzymska”, dzieło Jacka Bocheńskiego, ale o niej nic więcej nie wiem.